środa, 18 listopada 2015

15.

Dopadła mnie dzisiaj jesienna... no właśnie co? Zaduma? Nostalgia? Chandra? Bo depresja to nie jest. O nie, ta pani atakuje zwykle  znienacka i wtedy ani rączką ani nóżką. Nie, zdecydowanie nie jest to depresja. Raczej zamyślenie i jakieś takie odklejenie od rzeczywistości.
A rzeczywistość do mnie uparcie przemawia. Na przykład, pranie się robi , zaraz się skończy i trzeba będzie rozwiesić. Latorośl przyszła ze szkoły, walnęła plecakiem w holu i zamknęła się u siebie w pokoju, trza by było dać jej jakiś obiad, a tego ani widu ani słychu. Nawet zarysu pomysłu na obiad nie ma. No przecież nie będę dziecia szkolnego zupkami chińskimi spasać z powodu braku kulinarnej weny. Trzeba coś wykombinować...

   Sikorki zaczęły tłumnie odwiedzać mi balkon i tak jakoś żałośnie ćwierkały, że zaczęłam im podsypywać do karmnika ziarenka słonecznika, niech mają. Ucieszyły się. I teraz mam tłumy sikorek na parapecie, a po drugiej stronie okna szczekającego i warczącego na nie kocura. Mam więc dylemat, przestać dogadzać sipiórkom i zawieść je okrutnie, czy wpędzić w permanentną nerwicę mojego kota z powodu niewyspania i niemożności złapania fruwającego mięska?

  Bolą mnie stawy, bolą mnie mięśnie, boli mnie wszystko, nawet włosy. Raz, że jakiś front znowu się przetacza, chmury szorują brzuchami po ziemi, zimno i wieje do urwania łba, a dwa, że przyjrzałam się swojej nadwadze i brakowi kondycji ostatnio i postanowiłam coś zrobić. Odkurzyłam kijki i zaczęłam chodzić. No to mam za swoje. Ale dzisiaj i tak pójdę, bo grunt to konsekwencja. Tylko obiad zrobię i rozwieszę pranie oraz odgonię kota od okna...

Gdyby można było zbędny tłuszcz dowolnie formować na sylwetce, to część przesunęłabym w okolice biustu a część w okolice tyłka, no może ciut jeszcze w okolice ust i gites. Chociaż... Właśnie to sobie zwizualizowałam i wyszło mi skrzyżowanie Dolly Parton z Jennifer Lopez tylko jakieś dziesięć razy więcej O_o  Nie, nie, zgiń, przepadnij, a kysz maro nieczysta! Wolę już tłuc się z moimi kijkami.

Jesień, de facto jesień,
mgła sunie wśród zalesień.
Samotny baran beczy.
I te rzeczy.*


I tym optymistycznym akcentem...

* Gałczyński, choć nie wiem czy dokładnie.

piątek, 1 sierpnia 2014

14.

Alkohol.

Alkohole – związki organiczne zawierające jedną lub więcej grup hydroksylowych połączonych z atomem węgla w hybrydyzacji sp3.
Tyle wikipedia. Chemicy teraz się cieszą, nie-chemicy są wystraszeni, albo machają witką. 

Najczęściej spotykane przez nas w środowisku dobrze nam znanym alkohole to metanol i etanol. 

Metanol poznajemy głównie po tym, że jak go konsumujemy to zaczyna się gwałtownie ściemniać. Jeżeli zapadanie zmroku ma miejsce w czasie dla niego nietypowym, należy natychmiast odstawić flachę spożywanego trunku i świńskim truchtem udać się w poszukiwaniu lekarza, a jeszcze lepiej przedsiębiorcy pogrzebowego, bowiem alkohol metylowy jest używką jednorazową. Można go spożyć tylko jeden raz w życiu, przy czym owo życie dosyć gwałtownie się po tym kończy.

Etanol ma dużo zastosowań, ale głównie służy do dezynfekcji. Zewnętrznej jak i wewnętrznej. 
Zewnętrznie to wiadomo, to co chcemy zdezynfekować polewamy etanolem, zwykle wysokoprocentowym i drobnoustroje szlag trafia bo im się białko denaturuje w komórkach. A mają je pojedyncze, te drobnoustroje, więc siłą rzeczy jak im się to i owo zdenaturuje czyli zetnie, to są kaput, nomen omen zalane w trupa. He he. 
Wewnętrzna dezynfekcja polega na wlaniu w człowieka większej lub mniejszej ilości alkoholu wysokoprocentowego celem zalania robaka. Człowieka szlag nie trafia, bo składa się on z milionów komórek i to, że mu akurat obumrze kilkadziesiąt jednorazowo wielkiego wrażenia na nim nie czyni. W końcu na plaster mu np tabliczka mnożenia, kalkulatory przecież są, nie? Zalewanie robaka zaś jakoś dziwnie wychodzi, bo ogólnie wiadomo że ,,kto pije i pali ten nie ma robali". I teraz, 90% pełnoletniego społeczeństwa pije mniej lub bardziej regularnie i 40% tegoż społeczeństwa pali papierosy, a jednocześnie lekarze twierdzą że 80% populacji ma bogate życie wewnętrzne bynajmniej nie duchowo, tylko w sublokatorów w kiszkach, to coś tu jest chyba nie tak?
Spożycie etanolu daje różne efekty uboczne. Spożywający może wpaść w euforię, lub przygnębienie, może chichotać się głupkowato lub szlochać melancholijnie, może chcieć zawierać z każdym przyjaźń do grobowej deski albo wręcz przeciwnie, walić wszystkich po mordach, może też mieć omamy...
Każdy kto czytał ,,Lesia" Joanny Chmielewskiej zna słynną scenę z różowym słoniem. Nie dość, że był różowy, to jeszcze tańczył... kto zaś nie czytał, to niech sobie doczyta, mnie się nie chce tłumaczyć. Wielokrotnie zarzucano autorce nazbyt wybujałą wyobraźnię. A guzik prawda. W życiu zdarzają się rzeczy o których filozofom się nie śniło. Ja osobiście widziałam kiedyś w nocy dwa tańczące na środku ulicy zielone ufoludy z czułkami... Byłam trzeźwa a ufoludy świeciły. Na zielono... Potem się okazało, że to byli dwaj baaardzo weseli studenci wracający z imprezki, mieli na sobie srebrne kombinezony , świecił na nich zielony neon, stąd ten upiorny blask. Ale pierwsze wrażenie było piorunujące. Skoro takie rzeczy można zobaczyć na trzeźwo to co można po pijaku?!


piątek, 25 lipca 2014

13

O trzynastce

Łooo o, trzynaście. T r z y n a ś c i e. Trzynaścietrzynaścietrzynaście. 13.
Ciekawa jestem czemu akurat tę liczbę uznano za nieszczęśliwą. To znaczy wiem, historycznie wiem, trzynastu uczestników ostatniej wieczerzy, trzynastka to ,,diabelski tuzin", a trzynastego w piątek czarownice miały sabat. Skubane. Ale i tak mnie ciekawi kto pierwszy na to wpadł i jak mocno przedtem huknął się w głowę. Albo ile wypił, piwa żywego niepasteryzowanego, bo tylko takie było w tamtych czasach. Mętne było i waliło drożdżami. Piwo nie czasy. Czasy, owszem były mętne, ale śmiem wątpić czy śmierdziały drożdżami, raczej ich aromat był zupełnie inny, aczkolwiek również niewyjściowy.

Amerykanie są tak szurnięci na punkcie trzynastki, że na próżno szukać u nich lokalu czy pokoju nr 13 i trzynastego piętra. Jest dwunaste i zaraz potem myk - czternaste. Trzynaste przepadło, anulowali, rozpłynęło się w nicości.Zgłupieli czy co? Przecież na oko widać, że trzynaste piętro istnieje, pięciolatek im to policzy, aaale ono nazywa się czternaste i w związku z tym pecha nie przynosi. Paranoja.

I tutaj ta trzynastka tak jakoś dziwnie zadziałała, bo jak pogoniłam wenę, to się torba wzięła i obraziła. Na prawie rok wzięła dupę w troki i paaaszła, tyle ją widzieli. A może zbyt radykalnie ją utłukłam i bidna ledwo zipie?

Trzynastka wcale nie musi być pechowa. Słyszałam o facecie który trzynastego trafił szóstkę w totolotku i wygrał jakąś potworną ilość pieniędzy. To przecież szczęście, nie? I wkrótce też przekonał się, że ma  dalszą nieco rodzinę o istnieniu której nie miał zielonego pojęcia. To przecież też szczęście mieć dużą rodzinę. No i zaczęli go odwiedzać liczni kuzyni, ciotki i wujki, wszyscy chcieli pieniędzy, pożyczyć albo dostać, bo przecież ma dużo. To przecież szczęście, bo kontakty rodzinne... Facet się powiesił. To przecież też... a nie, to nie jest szczęście. Czyli jednak pech.

P.S.
Nie wierzę w pechowość trzynastki, strachy na lachy i takie tam. Ot liczba jak liczba. Tyle. Branoc.

środa, 21 sierpnia 2013

12.

Wena.

Się pewnie zastanawiacie, co ja taka aktywna teraz. Pod warunkiem, że ktokolwiek to czyta. To może się wtedy zastanawia. No to jak, czyta ktoś? Hę?
Jedźmy, nikt nie woła...*

Wena, ta cholera niemyta, mnie tłucze. Myję gary (czego robić nie cierpię) a ta pomysły podsuwa, gotuję obiad, sprzątam, piorę a tu sru, pomysły się sypią. Nawet w nocy spokoju nie daje.
Ale już niedługo, obiecuję. Dorwę cholerę i zatłukę, bo tak się żyć nie da!


*A. Mickiewicz "Stepy Akermańskie"

wtorek, 20 sierpnia 2013

11.

Troll.

Nie, nie będzie o postaci mitycznej, baśniowej. O postaci człekopodobnej posiadającej skórę zielonkawą, włosy wszędzie tylko nie na głowie, zęby krzywe, żółte i nadpsute, brodawki tu i ówdzie, i połamane, brudne pazury. O postaci z krzywymi nogami, wydatnym brzuchem, obrzęchanymi szatami i mającej chuch zdolny konia powalić. Nie, o niej nie będzie.
Chociaż jak się głębiej zastanowić, to osobników takich spotykam na ulicy od czasu do czasu. Ki czort? Świat baśni przeniknął do naszej rzeczywistości? To może jak trolle spotykam, to natknę się za rogiem na wróżkę chwilowo bezrobotną, która sama z siebie wyczaruje mi markową i szalenie drogą kiecę od, na ten przykład, D&G lub innego Prady, mercedesa S-classe i zasobne konto?
Za księcia podziękuję, księcia nie, będę miała ochotę, se znajdę. Koń może być, tak, koń tak. I jakby pani wróżka łaskawie machnęła jeszcze swoją różdżką i odjęła mi po parę kilo tu i ówdzie, co?
<rozmarzyłam się>

Nie o tym jednak chciałam pisać. Chcę napisać o zjawisku występującym na niektórych forach internetowych. Przyłazi taki, najczęściej pod jednorazowym nickiem, rozgląda się i wsadza kij. Może być w mrowisko. Kijem jest post, który jest anty, wbrew i w ogóle fu. A mróweczki zlatują się i dalejże ten kij kąsać. Najlepiej to wygląda na forach babskich, gdzie to paniusie ą ę, bułkę przez bibułkę i wybitne specjalistki w wąskich dziedzinach. Najpierw przyleci kilka i wyleje na autora tonę jadu zdolnego płytę betonową przepalić, pomimo, że na pierwszy rzut oka widać, że tekst trollingiem trąci. Ale co tam, można sobie poużywać. Potem przylatuje jedna z drugą jaśnieoświecona i, ponieważ ktoś mógłby nie zauważyć, że ona taka yntelygentna i wogle, radośnie oznajmia "to troll  jest!". Potem przylatują jeszcze mrówki zadymiarze, kąsające wszystkich w około i pamiętające wszystkim wszystko do dziesiątego pokolenia wstecz. Kąśnie taka tu, kąśnie tam i na koniec robi się wrzask, tumult, wściekłe kłębowisko rąk, nóg, tudzież otwartych paszczy z którego wylatują wydarte z łbów, misternie dzisiaj układane przez miszczów fryzjerstwa, kłaki.
A troll, poza napisaniem pierwszego posta, się nie udziela. Stoi z boku i patrzy jak te "specjalistki", tak jak zwykłe wiejskie baby, biorą się za łby i się cieszy. Postronni czytający też  <szczerzy zęby>

Rada? Trywialna - nie karmić trolla, nie odpisywać na jego głupawe posty. I_g_n_o_r_o_w_a_ć.
 Się znudzi i pójdzie se w cholerę.




poniedziałek, 19 sierpnia 2013

10.

Wynalazki.

Na całej naszej ukochanej ziemi co chwile ktoś coś wynajduje. Nowe urządzenie wynajduje, nowe związki chemiczne, nowe tematy wynajduje, kobiety to głównie problemy sobie wynajdują, a moja teściowa robotę sobie wynajduje biedna kobieta. Mogłaby sobie poleżeć w ciszy, książkę poczytać albo podumać o sensie życia, wielkości wszechświata ale nieee... lepi milion dwieście pięćdziesiąty pieróg z kaszą gryczaną albo myje po raz setny w tym tygodniu okno "bo wiesz o tu mi muszka nafajdała a w tamtym kąciku somsiad mi skapnął wodą jak podlewał kwiatki, ten taki i owaki" . A potem wyrzeka, że zarobiona.
"Ale mamo, po co to robisz, przecież tego nie widać."
"Mnie to przeszkadza!"
O dziwo brudne podłogi jej nie przeszkadzają... Niezbadane są meandry umysłu mojej teściowej.

Ale ja nie o mojej teściowej i jej zakamarkach miałam pisać, tylko o wynalazkach. Wynalazkach, które mnie - kobiecie pracującej, matce i czasami żonie, życie by bardzo ułatwiły.
Taki teleporter na ten przykład. Wstajesz rano, myjesz się, ubierasz, jakiś make up i pyk, już jesteś w pracy. W pracy , dajmy na to, chwilowa nuda, upał, mucha sennie bzyka - pyk i jesteś w górach nad chłodną rzeką albo na Hawajach czy innych Seszelach. Dzwoni telefon i szef pyta "gdzie do cholery jesteś" a ty pyk i z powrotem w biurze ( tylko trzeba pamiętać o wdzianiu czegoś na siebie, bo tak głupio trochę w bikini przed bosem paradować) "no jak to gdzie, szefie, w ubikacji byłam, eee... okres mam". W tym momencie szef, jak każdy rasowy facet, zaczyna się wycofywać rakiem, bo wiadomo, kobieta w czasie menstruacji niebezpieczna jest. I dobrze. Szefowa zaś nic nie mówi, bo zna ten ból z autopsji.
Idźmy dalej. Dziecina twa ukochana lub twój mąż, lub oboje na raz zaczynają marudzić, żądać i wymagać. A niech se, ty robisz pyk i już jesteś u koleżanki na kawusi albo w kinie na fajnym filmie. Eeech, rozmarzyłam się...

Drugi epokowy wynalazek to pilot do dzieci. Rozdziera takie japę nie wiadomo o co a ty wciskasz mute i masz tylko wizję, fonii brak. Przychodzi ci o coś marudzić albo się z tobą wykłócać, ty zmieniasz kanał i nagle samo z siebie idzie odrabiać lekcje lub bawić się klocuszkami. Wieczorem nie chce iść spać pomimo próśb i gróźb i wykazuje nadprzyrodzoną nadaktywność, pojawiając się w pięciu miejscach na raz i wrzeszcząc, a ty padasz na pysk ze zmęczenia - wciskasz power i dziecina, gdzie stoi tam pada zmożona snem. Można by też było regulować głośność wydawanych przez pociechę dźwięków. Co, nie fajny wynalazek?
Jak tak dłużej pomyślę, to taki pilot przydałby się do teściowej i do męża. W przypadku męża powinien mieć jeszcze jeden dodatkowy przycisk - autopilot, żeby, kiedy się upodli, sam zawlókł się do swojego łóżka.
W przypadku teściowej pilot powinien posiadać przycisk "odrzuć" coby sama się wyrzuciła z naszego domu...

Trzeci wynalazek to wyciszacz. Drze się jeden z drugim po nocy, głośno słucha "muzyki" albo uprawia polaków nocne rozmowy tuż pod twoim otwartym oknem - przyciskasz guziczek i nastaje błoga cisza...

Drogi wynalazco, jeżeli jakimś przypadkiem przeczytasz niniejszy tekst, zacznij, proszę, pracować nad podanymi tutaj pomysłami. Miliony kobiet będą ci dozgonnie wdzięczne, miliony...




niedziela, 18 sierpnia 2013

9.

Boląca dusza.

Sobotnia noc. Osiedle bloków z wielkiej płyty, ale równie dobrze może być wioska albo skupisko domków jednorodzinnych. I właściwie to już niedziela, bo trzecia rano. Wszyscy śpią, przez otwarte okna wlewa się  cykanie świerszczy i daleki poszum przejeżdżających od czasu do czasu samochodów. Ciiisza...
I nagle pod oknami wybucha ryk z siłą petardy.
- Ludzieee, luuudzieee, szemu fy jeszsze nie śpicie???!
i po chwili to samo:
- Luuudzie, no szemu fy jeszsze nie śśśpicie?!
I tak kilkukrotnie aż ktoś wreszcie wyszedł na balkon i tu rozpoczął sie dialog:
- Już nie śpimy a nie jeszcze.
-Sooo?
- Już nie śpimy.
- A dlaszego jusz?
- Bo się drzesz, co tak ryczysz po nocy człowieku?!!!
- Bo mie dusza boli...
*
No pacz pani, dusza go boli. I na tę zbolałą duszę przyłożył sobie okład z hektolitrów piwa bądź innej wódki. Dusza jednak nie chciała się omamić i dała o sobie znać, nie zważając, że zakłóca nocny spoczynek innym. Ujawniła się pomimo, że może ktoś własnie przed chwilą utulił wreszcie marudzące przez całą noc dziecko i sterany przyłożył głowę do poduszki, albo właśnie zasnął bo jest chory, coś go boli, ma zmartwienie i spać nie może... Albo ktoś już za godzinę wstaje do pracy... Ale co tam, jego duuusza boli i musi dać temu wyraz. Musi, bo się udusi.
*
- Te, zbolały!
- No???
- To nie dusza cię boli, tylko pęcherz cię ciśnie! 
- Aaaa... ooo... no to dzięki...

Koniec.