A rzeczywistość do mnie uparcie przemawia. Na przykład, pranie się robi , zaraz się skończy i trzeba będzie rozwiesić. Latorośl przyszła ze szkoły, walnęła plecakiem w holu i zamknęła się u siebie w pokoju, trza by było dać jej jakiś obiad, a tego ani widu ani słychu. Nawet zarysu pomysłu na obiad nie ma. No przecież nie będę dziecia szkolnego zupkami chińskimi spasać z powodu braku kulinarnej weny. Trzeba coś wykombinować...
Sikorki zaczęły tłumnie odwiedzać mi balkon i tak jakoś żałośnie ćwierkały, że zaczęłam im podsypywać do karmnika ziarenka słonecznika, niech mają. Ucieszyły się. I teraz mam tłumy sikorek na parapecie, a po drugiej stronie okna szczekającego i warczącego na nie kocura. Mam więc dylemat, przestać dogadzać sipiórkom i zawieść je okrutnie, czy wpędzić w permanentną nerwicę mojego kota z powodu niewyspania i niemożności złapania fruwającego mięska?
Bolą mnie stawy, bolą mnie mięśnie, boli mnie wszystko, nawet włosy. Raz, że jakiś front znowu się przetacza, chmury szorują brzuchami po ziemi, zimno i wieje do urwania łba, a dwa, że przyjrzałam się swojej nadwadze i brakowi kondycji ostatnio i postanowiłam coś zrobić. Odkurzyłam kijki i zaczęłam chodzić. No to mam za swoje. Ale dzisiaj i tak pójdę, bo grunt to konsekwencja. Tylko obiad zrobię i rozwieszę pranie oraz odgonię kota od okna...
Gdyby można było zbędny tłuszcz dowolnie formować na sylwetce, to część przesunęłabym w okolice biustu a część w okolice tyłka, no może ciut jeszcze w okolice ust i gites. Chociaż... Właśnie to sobie zwizualizowałam i wyszło mi skrzyżowanie Dolly Parton z Jennifer Lopez tylko jakieś dziesięć razy więcej O_o Nie, nie, zgiń, przepadnij, a kysz maro nieczysta! Wolę już tłuc się z moimi kijkami.
Jesień, de facto jesień,
mgła sunie wśród zalesień.
Samotny baran beczy.
I te rzeczy.*
I tym optymistycznym akcentem...